Hej! :)
[03] dodaję przed terminem. Aż niepodobne do mnie ;)
Nie wiem, dlaczego, ale jestem bardzo zadowolona z tego rozdziału. To chyba dlatego, że coś zaczyna się dziać :)
[03] dodaję przed terminem. Aż niepodobne do mnie ;)
Nie wiem, dlaczego, ale jestem bardzo zadowolona z tego rozdziału. To chyba dlatego, że coś zaczyna się dziać :)
I mam jeszcze do Was małe pytanie. Są wśród nas jacyś Potterheads? Bo jeśli tak, to świetnie ;) Zastanawiam się nad napisaniem jakiegoś fanfiction o młodym pokoleniu w roli głównej po Last Look Love :)
Ale teraz życzę Wam miłego czytania :)
* * *
Kim zmierzała w stronę seafordzkiego parku, by zobaczyć się z Brody’m. W jednej chwili ogarnęły ją mieszane uczucia. Pragnęła i nie chciała tego spotkania jednocześnie.
Carlson
przez dużą ilość czasu, jaki spędzali razem, zachowywał się przyzwoicie i kulturalnie;
był wyrozumiały oraz zabawny. Lecz niemiłe sytuacje zdarzały się z taką samą
częstotliwością jak i te dobre.
Chłopak był jedynym człowiekiem, do którego Crawford
żywiła tak dziwne uczucia. Gdy umawiała się z szatynem na spacer była
podekscytowana i szczęśliwa, natomiast, kiedy plany weszły w życie, blondynka
czuła się beznadziejnie. Jakby ktoś spuścił z niej całą pozytywną energię.
-
Czołem, Kim! – przywitał się Brody, wstając z ławki w
parku.
-
Hej – odparła. – Słyszałeś, co się stało w szkole?
Para ruszyła na przechadzkę. Kimberly od razu
pożałowała podjętej dzień wcześniej decyzji o wyjściu z Carlsonem. Już straciła
chęć zarówno na spacer, jak i rozmowę.
-
Co niby miało się stać? – spytał.
-
Po Eddie’ego
przyjechało pogotowie. Wiesz może dlaczego?
-
Z tego co słyszałem, to zasłabł na przerwie – odparł
oschle.
Oho! Już się zaczynał teatrzyk Brody’ego, który
zawsze odstawiał, gdy blondynka zaczynała mówić o innym chłopaku niż on.
-
Zasłabł?
-
Tak, ale nie wiem dlaczego. Tylko mi powiedzieli, że
omdlał.
-
Ojej – przejęła się Crawford.
-
Dość, Kim – ton szatyna stał się szorstki i nieprzyjemny
dla ucha. – Na pewno wiesz, że nie spotkałem się z tobą, aby porozmawiać o
zdrowiu Jonesa. Chciałbym się dowiedzieć, jak się zapatrujesz na sprawę naszego
związku.
Blondynka wprost nienawidziła, gdy Carlson zaczynał
składać tak oficjalne i nienaturalnie brzmiące zdania, próbując być zabawnym.
Osiągał zupełnie odwrotny efekt, bo w oczach Kimberly stawał się błaznem.
-
Brody, bardzo dobrze wiesz, że w tym momencie nijak się
zapatruję na sprawę naszego związku. Przecież tyle razy ci mówiłam, że podoba
mi się Jack. Naprawdę chcesz być z osobą, która cię nie kocha, a jedynie
wzdycha do innego chłopaka? Tego właśnie chcesz? Bo jeśli tak to w porządku.
Możemy się zacząć spotykać od zaraz – zakończyła zdenerwowana.
Reszta spotkania nie odbyła się w miłej atmosferze,
toteż znajomi szybko się ze sobą pożegnali.
Kimberly w drodze do domu
nieustannie przeklinała szatyna, który od pół roku próbował się z nią co
miesiąc umówić. A przecież blondynka już wiele razy mu tłumaczyła, że póki co
lubi go jedynie w roli przyjaciela. Czy ten chłopak naprawdę myślał, że jej
uczucia zmieniają się w przeciągu zaledwie trzydziestu dni?
W związku z tym, że Crawford
potrzebowała jak najszybciej odreagować przykrą pogawędkę z Brody’m, już za
godzinę przechadzała się z Grace po centrum handlowym.
-
Jack to dupek, Brody to dupek. Wszyscy są dupkami! –
zaśmiała się promiennie blondynka.
-
Tak, moja droga. Dokładnie tak! Takie życie.
-
A kiedy zaczęłam go wypytywać o Eddie’ego, jak zwykle
udawał obrażonego i poszkodowanego.
Hunter uniosła wysoko brwi, dając Kim do
zrozumienia, by dała spokój jej kontaktom z Carlsonem.
-
A dowiedziałaś się czegoś ciekawego o Edzie?
-
Omdlał. Nikt nie wie dlaczego.
-
Co się dzieje? – zastanawiała się na głos Grace. – Milton
znika w dniu rozpoczęcia roku szkolnego, potem się już nie pojawia. Eddie... –
nie dane było dokończyć Hunter, gdyż przyjaciółka weszła jej w słowo.
-
A propos Miltona, chyba go dziś odwiedzę. Pójdziesz ze
mną? – zapytała z wyraźną chęcią.
-
Nie, nie. Lubię Miltona, ale już nie tak, by go odwiedzać
i przejmować się jego stanem – odparła, szukając najbliższej szyby, w której
mogłaby się przejrzeć.
Kim z niedowierzaniem pokręciła głową. Brunetka nie
zachowała się zbyt stosownie.
Crawford tak jak powiedziała,
tak i zrobiła. Po godzinie osiemnastej stała już przy drzwiach Krupnicków.
Dziewczyna miała nadzieję, że Milton będzie chciał z nią porozmawiać.
Po naciśnięciu dzwonka każda sekunda
niemiłosiernie się dłużyła. Blondynka błagała w duchu, by ktoś jej łaskawie
otworzył. Była wielce ucieszona, gdy w końcu w progu stanęła matka rudowłosego.
-
Dzień dobry. Jest może Milton? – zapytała z uśmiechem na
twarzy.
-
Tak, tak. Jest – odpowiedziała jej równie przyjaźnie
kobieta. – Milton! – zawołała syna.
Chłopak szybko zbiegł na dół po schodach. Ubrany był
jak zawsze w koszulę, szorty oraz podkolanówki.
-
Kim? – zdziwił się. – Co się stało?
-
Miłe powitanie – podsumował zwięźle.
-
Chodź na górę – zaproponował.
-
Przyszłam, bo chciałam się dowiedzieć, co się z tobą
dzieje – oznajmiła, gdy znalazła się już w pokoju rudowłosego. – Od nikogo nie
mogę nic wyciągnąć, a ty nie odbierasz moich telefonów. Dlaczego nie
przychodzisz do szkoły? Widziałam cię tylko raz w tym roku szkolnym. Na
rozpoczęciu. A potem jakby zapadłeś się pod ziemię.
Krupnick ciężko westchnął i spuścił wzrok. Po chwili
usiadł na kanapie, a następnie poklepał obszar obok siebie, dając do
zrozumienia Kim, aby zajęła miejsce.
Po jego zachowaniu było widać,
że to co ma zamiar powiedzieć, nie będzie czymś zwyczajnym lub łatwym do
pojęcia.
-
Tylko obiecaj, że ja ci powiem, nie będziesz się śmiać –
zaczął ostrożnie rudowłosy.
-
Obiecuję – odparła dziewczyna tonem godnym zaufania.
Milton znów westchnął.
-
Po prostu czasami... Nieraz bywa tak, że w miejscach,
gdzie przebywa dużo ludzi, nie mogę normalnie funkcjonować. To znaczy... Duszę
się. Najzwyczajniej w świecie nie mogę złapać powietrza. Wiem, że może ci się
to wydawać nieprawdopodobne, ale...
-
Masz nerwicę, tak?
Krupnick natychmiast uniósł
głowę i spojrzał zaskoczony na Crawford.
-
Skąd o tym wiesz?
-
Moja ciocia przechodziła dokładnie to samo. Masz jeszcze
jakiś objaw?
-
Żeby to jeden – jęknął zrozpaczony chłopak. – Boję się
wyjść sam na dwór, bo ten koszmar znów się zaczyna. O przebywaniu w sklepie czy
w szkole już nawet nie wspomnę. Na dodatek czasem stresuję się w
najzwyklejszych, codziennych sytuacjach. To jest taka udręka, Kim.
Wszystkie emocje puściły w Miltonie. Krupnick był
bliski płaczu. Wreszcie mógł z kimś szczerze porozmawiać o swoim niemałym
problemie. Wreszcie nie musiał udawać przed rodziną, że w jego chorobie
następują pozytywne zmiany i lada chwila będzie mógł wrócić do Seaford High.
-
Nie mogę normalnie funkcjonować. Leki antydepresyjne nie
są tak skuteczne, jak się większości wydaje.
-
Wiem, Milton – przemówiła współczującym głosem; można było
w nim również dostrzec pewnego rodzaju czułość i delikatność. – Musisz być
teraz bardzo, bardzo silny. Dobrze wiesz, że to wszystko kiedyś ustąpi.
Potrzeba odrobiny czasu, bo uda ci się to pokonać. Jeszcze półtora roku temu
moja ciocia też przez to cierpiała, ale teraz jest już w porządku. Wiadomo, ma
nieraz nawroty. Ale zawsze szybko ustępują.
Blondynka uśmiechnęła się pocieszycielsko do
rudowłosego. Krupnick był jej bardzo wdzięczny za taką wrażliwość i
zrozumienie.
-
Wiesz co? Pomogę ci z tego wyjść. Razem damy radę. Tym
bardziej, że jestem w temacie i naprawdę mogę się na coś przydać – uśmiechnęła
się ciepło, cały czas mówiąc spokojnym i łagodnym głosem.
Pierwszy miesiąc nauki był owocnym okresem dla
uczniów a szczególnie dla maturzystów. W ciągu tego czasu wiele się zmieniło.
Związki licealistów rozpadały się, by odbudować je na nowo. Dzięki częstszym
zajęciom uczniowie najstarszych klas mieli okazję zdobyć nowe, cenne
informacje. Odnajdywali drogi, którymi chcieliby się kierować w życiu. Mieli
również możliwość uczęszczania do różnorodnych klubów pozalekcyjnych jak na przykład kółko teatralne, drużyna futbolowa
lub zespół cheerleaderek.
-
Weź. Cie. Mnie. Stąd – wycedziła przez zęby groźna Grace,
gdy w piątkowe popołudnie przekroczyła próg sali gimnastycznej.
-
Nie zwracajmy na niego uwagi - wypaliła obojętnie Kim, rzucając obojętne spojrzenie na
Brewera, Martineza oraz ich kolegów.
Dziewczyny rozpoczęły swoją standardową rozgrzewkę
przed treningiem. Oczywiście nie obyło się bez gwizdów ze strony Jacka i
załogi. Hunter aż zaciskała pięści ze złości. Crawford chciała zwrócić uwagę
szatynowi, ale wiedziała, że niczym to nie poskutkuje.
Blondynka wywróciła
jedynie oczami. Miała już po dziurki w nosie idiotycznego zachowania prawie że
dorosłych chłopaków.
-
No nie dajcie się prosić! – dogryzał im Jack.
-
Wychodzę, Kim! Kuźwa, wychodzę! – ryknęła Hunter i było
potem tylko słychać trzask drzwi.
Grupka
chłopców charakterystycznie zawyła.
Kimberly również udała się to wyjścia z sali, tyle
że w nieco spokojniejszy sposób, choć była wściekła równie mocno jak jej
przyjaciółka.
-
Hej, gdzie wychodzicie?! – zawołała za dziewczyną
trenerka.
-
Najpierw niech się pani ich pozbędzie – Kim wskazała
gestem dłoni na chłopaków. – Potem porozmawiamy.
-
Nienawidzę ich! – zdenerwowała się Gracie, kiedy razem
z Crawford zmierzały do szatni cheerleaderek.
-
Robią to tylko po to, aby popisać się przed sobą
nawzajem – mruknęła blondynka.
-
I co z tego?! To jest nienormalne!
-
Wiem to, Grace! A na dodatek Brewer zawsze wyglądał na
tak dojrzałego! Od pewnego czasu wydaje mi się, że on kogoś naśladuje –
oznajmiła z przekonaniem blondynka.
-
To chyba nie jest aż tak dojrzały, na jakiego wygląda,
skoro ma takie wzorce – prychnęła Hunter.
Miała
rację.
W tym samym czasie, gdy dziewczyny dawały upust
swoim emocjom, pewien zagubiony chłopak wolno człapał w stronę pomieszczenia
będącego gabinetem szkolnego psychologa. Nieśmiało zapukał do drzwi, a
następnie je otworzył.
-
Dzień dobry, chciał mnie pan widzieć?
-
Tak, tak. Dobrze cię znów wiedzieć, Eddie. Proszę,
usiądź – zaproponował przyjaznym tonem Rudy Gillespie.
Nowym szkolnym psychologiem był trzydziestoletni
mężczyzna. Tego dnia ubrany był w pomarańczową koszulę w kratę i brązowe
spodnie.
-
Chciałbym z tobą porozmawiać o twoim omdleniu.
-
Och...
-
Właśnie, och... – westchnął psycholog. – Słyszałem, że
zasłabłeś, bo przedawkowałeś leki antydepresyjne. Czy to prawda? – zapytał
łagodnie, wpatrując się w czarnoskórego.
-
Tak.
-
Eddie, porozmawiał ze mną – Rudy zwrócił uwagę
chłopakowi, widząc jego brak zainteresowania. – Jestem tu, aby ci pomóc, a nie
oceniać. Przy mnie nie musisz się niczego wstydzić.
Spokojna jak do tej pory twarz Jonesa przybrała
nagle ostry wyraz.
-
Niczego się nie wstydzę – oznajmił hardo.
-
Owszem, wstydzisz się, Eddie. Przestań zaprzeczać.
-
Dobrze. W takim razie czego pan ode mnie chce?
I chłopak, i mężczyzna byli wzajemnie podirytowani
zachowaniem rozmówcy. Gillespie chciał
pomóc Jonesowi, jednak ten odrzucał tę pomoc. Eddie natomiast odbierał cała
sytuację jako chęć psychologa do skarcenia go za niewłaściwe dawkowanie leków.
-
Czego chcę? Chcę się wszystkiego dowiedzieć. Może
zacznijmy od momentu, w którym zacząłeś zażywać leki.
Ed westchnął ciężko. Ta rozmowa nie przychodziła mu
z łatwością. Potrzebował przełamać w sobie wszelkie bariery.
-
To był sam początek liceum. Całe wakacje chodziłem
zestresowany, bo bałem się, jak rówieśnicy zareagują na mój wygląd.
-
Co z nim nie tak?
-
Nie oszukujmy się. Widać, że mam lekką nadwagę. A w
poprzednich latach cierpiałem z tego powodu. Dzieciaki zawsze mi dokuczały.
-
Wszystkie?
-
Nie, oczywiście, że nie. Ale znalazło się parę takich
osób.
Rudy
skinął lekko głową.
-
A robiłeś coś w kierunku, by poprawić swój wygląd, a
tym samym poprawić swój komfort psychiczny?
-
Nie – odparł zawstydzony Jones.
-
Dlaczego?
-
Miałem za mało silnej woli.
Gillespie
nieznacznie zmarszczył brwi.
-
Eddie, leki antydepresyjne nie są rozwiązaniem w takiej
sprawie – powiedział, z całej siły próbując zachować spokojny ton.
-
Wiem, ale... Jeśli nie możesz znieść gorąca, zawsze
jest zimny prysznic.
-
W twoim przypadku zimnym prysznicem były leki –
podsumował Rudy.
-
Tak.
-
Eddie, mam dla ciebie radę. Odstaw te leki jak
najszybciej.
Jones
oburzony podniósł się ze swojego fotela.
-
Nie mogę! Już próbowałem tyle razy! Za bardzo się bez
nich stresuję!
-
Eddie, daj mi dokończyć. Odstaw te leki od momentu, w
którym osiągniesz zadowalającą cię figurę. A nad nią musisz natychmiast zacząć
pracować. Wydaje mi się, że powinieneś skontaktować się z dietetykiem, który ci
pomoże i w osiągnięciu odpowiedniej wagi, i w odnalezieniu niezbędnej
motywacji. Nie możesz już żyć tak, jak żyłeś do tej pory. Leki to nie są
cukierki, które można jeść bez końca.
-
Dziękuję, panu – powiedział z wyraźną ulgą w głosie
Eddie. – Wizyta była całkiem miła, chociaż na początku się tak nie zapowiadała.
Do widzenia.
-
Do widzenia. I pamiętaj, Eddie! – krzyknął Rudy, gdy
ciemnoskóry kierował się już do wyjścia ze szkoły. – Będziesz silny!
O matko. Gif z Brody'm, a ja dostaję palpitacji serca.
OdpowiedzUsuńChoć sam Brody mnie denerwuje. Kurczę, a jestem zła tym bardziej, że jestem świadkiem podobnego zachowania znajomego względem mojej przyjaciółki. Gościu zarywa do niej na wszelkie sposoby już dobre trzy lata, ale ona nic do niego nie czuje, czego on nie raczy przyjąć do zrozumienia. Takie sytuacje są męczące i stresujące.
Zachowanie Jerry'ego i Jack'a nadaje się do przedszkola, a nie do liceum. Tyle w tym temacie.
Milton! Mam ochotę go przytulić i z chęcią bym mu pomogła :)
Eddie i Rudy - rozmowa potoczyła się w dobrym kierunku, mam nadzieję, że naprawdę pomogła :)
Bardzo dobry rozdział :) Zdarzają się literówki, ale nie są one jakoś bardzo rażące.
Czekam na nn ^^
Kurde, Cleo! Chyba jesteś moją przyjaciółką, bo akurat tę scenę z Brody'm i Kim wzorowałam na tym, co mnie spotkało ;) Też ciągnie się to od trzech lat ;/
UsuńZachowania Jerry'ego i Jacka to nawet nie będę komentować, bo mnie osłabiają..
Zachowanie Jacka pozostawię bez komentarza, bo po prostu szkoda gadać. Mam tylko nadzieję, że kiedyś mu przejdzie.
OdpowiedzUsuńCo do Miltona i Eddiego, to strasznie mi ich szkoda. Szczególnie Eddiego, bo w naszej szkole było kilka takich osób, jak on i wcale nie było im łatwo.
Cały rozdział jest po prostu cudny. :) Gratuluje pomysłów i czekam na ciąg dalszy.
Dziękuję :*
UsuńUgh...Jack i Jerry no dwaj idioci! Jak można być tak zapatrzonym w siebie egoistą? How? Może się nawrócą na dobrą stronę światła! ;)
OdpowiedzUsuńMilton - o matko jak mi ciebie szkoda, ale życzę ci szczęścia!
Eddie - nie wiem czy cie obrażać czy ci współczuć... Jak można być tak głupim? Kiedy ma się problem idzie się do przyjaciół, a nie po leki!
Wspaniały rozdział :) Życzę weny i czekam na ciąg dalszy! ;) Dziękuję za nominację :)
- Al
MOŻE buahahahaha ;)
UsuńTeż nie popieram zachowania Eddie'ego ;/
Dziękuję i nie ma za co :*
Gis z Brody'm... uwielbiam go <3
OdpowiedzUsuńTy chyba czytasz mi w myślach, bo od zawsze chciałam, żeby ktoś dodał go do rozdziału.
Jack i Jerry = dwaj najwięksi idioci świata. Nic więcej nie napiszę jeśli chodzi o nich. Jak można być takimi egoistami?
O, a rozdział oczywiście genialny ;**
Haha, a powiem Ci, że nie byłam co do tego gifu przekonana, ale jakoś się tu w końcu znalazł ;)
UsuńAle przynajmniej są w tym g*wnie razem ;)