sobota, 5 lipca 2014

[03] If You Can't Stand The Heat, There's Always A Cold Shower

Hej! :)
[03] dodaję przed terminem. Aż niepodobne do mnie ;)
Nie wiem, dlaczego, ale jestem bardzo zadowolona z tego rozdziału. To chyba dlatego, że coś zaczyna się dziać :)
I mam jeszcze do Was małe pytanie. Są wśród nas jacyś Potterheads? Bo jeśli tak, to świetnie ;) Zastanawiam się nad napisaniem jakiegoś fanfiction o młodym pokoleniu w roli głównej po Last Look Love :)
Ale teraz życzę Wam miłego czytania :)

* * *

Kim zmierzała w stronę seafordzkiego parku, by zobaczyć się z Brody’m. W jednej chwili ogarnęły ją mieszane uczucia. Pragnęła i nie chciała tego spotkania jednocześnie.
            Carlson przez dużą ilość czasu, jaki spędzali razem, zachowywał się przyzwoicie i kulturalnie; był wyrozumiały oraz zabawny. Lecz niemiłe sytuacje zdarzały się z taką samą częstotliwością jak i te dobre.
Chłopak był jedynym człowiekiem, do którego Crawford żywiła tak dziwne uczucia. Gdy umawiała się z szatynem na spacer była podekscytowana i szczęśliwa, natomiast, kiedy plany weszły w życie, blondynka czuła się beznadziejnie. Jakby ktoś spuścił z niej całą pozytywną energię.
-          Czołem, Kim! – przywitał się Brody, wstając z ławki w parku.
-          Hej – odparła. – Słyszałeś, co się stało w szkole?
Para ruszyła na przechadzkę. Kimberly od razu pożałowała podjętej dzień wcześniej decyzji o wyjściu z Carlsonem. Już straciła chęć zarówno na spacer, jak i rozmowę.
-          Co niby miało się stać? – spytał.
-           Po Eddie’ego przyjechało pogotowie. Wiesz może dlaczego?
-          Z tego co słyszałem, to zasłabł na przerwie – odparł oschle.
Oho! Już się zaczynał teatrzyk Brody’ego, który zawsze odstawiał, gdy blondynka zaczynała mówić o innym chłopaku niż on.
-          Zasłabł?
-          Tak, ale nie wiem dlaczego. Tylko mi powiedzieli, że omdlał.
-          Ojej – przejęła się Crawford.
-          Dość, Kim – ton szatyna stał się szorstki i nieprzyjemny dla ucha. – Na pewno wiesz, że nie spotkałem się z tobą, aby porozmawiać o zdrowiu Jonesa. Chciałbym się dowiedzieć, jak się zapatrujesz na sprawę naszego związku.
Blondynka wprost nienawidziła, gdy Carlson zaczynał składać tak oficjalne i nienaturalnie brzmiące zdania, próbując być zabawnym. Osiągał zupełnie odwrotny efekt, bo w oczach Kimberly stawał się błaznem.
-          Brody, bardzo dobrze wiesz, że w tym momencie nijak się zapatruję na sprawę naszego związku. Przecież tyle razy ci mówiłam, że podoba mi się Jack. Naprawdę chcesz być z osobą, która cię nie kocha, a jedynie wzdycha do innego chłopaka? Tego właśnie chcesz? Bo jeśli tak to w porządku. Możemy się zacząć spotykać od zaraz – zakończyła zdenerwowana.
Reszta spotkania nie odbyła się w miłej atmosferze, toteż znajomi szybko się ze sobą pożegnali.
Kimberly w drodze do domu nieustannie przeklinała szatyna, który od pół roku próbował się z nią co miesiąc umówić. A przecież blondynka już wiele razy mu tłumaczyła, że póki co lubi go jedynie w roli przyjaciela. Czy ten chłopak naprawdę myślał, że jej uczucia zmieniają się w przeciągu zaledwie trzydziestu dni?
W związku z tym, że Crawford potrzebowała jak najszybciej odreagować przykrą pogawędkę z Brody’m, już za godzinę przechadzała się z Grace po centrum handlowym.
-          Mówiłam ci, że Brody to dupek – powtarzała w kółko brunetka.
-          Jack to dupek, Brody to dupek. Wszyscy są dupkami! – zaśmiała się promiennie blondynka.
-          Tak, moja droga. Dokładnie tak! Takie życie.
-          A kiedy zaczęłam go wypytywać o Eddie’ego, jak zwykle udawał obrażonego i poszkodowanego.
Hunter uniosła wysoko brwi, dając Kim do zrozumienia, by dała spokój jej kontaktom z Carlsonem.
-          A dowiedziałaś się czegoś ciekawego o Edzie?
-          Omdlał. Nikt nie wie dlaczego.
-          Co się dzieje? – zastanawiała się na głos Grace. – Milton znika w dniu rozpoczęcia roku szkolnego, potem się już nie pojawia. Eddie... – nie dane było dokończyć Hunter, gdyż przyjaciółka weszła jej w słowo.
-          A propos Miltona, chyba go dziś odwiedzę. Pójdziesz ze mną? – zapytała z wyraźną chęcią.
-          Nie, nie. Lubię Miltona, ale już nie tak, by go odwiedzać i przejmować się jego stanem – odparła, szukając najbliższej szyby, w której mogłaby się przejrzeć.
Kim z niedowierzaniem pokręciła głową. Brunetka nie zachowała się zbyt stosownie.
Crawford tak jak powiedziała, tak i zrobiła. Po godzinie osiemnastej stała już przy drzwiach Krupnicków. Dziewczyna miała nadzieję, że Milton będzie chciał z nią porozmawiać.
Po naciśnięciu dzwonka każda sekunda niemiłosiernie się dłużyła. Blondynka błagała w duchu, by ktoś jej łaskawie otworzył. Była wielce ucieszona, gdy w końcu w progu stanęła matka rudowłosego.
-          Dzień dobry. Jest może Milton? – zapytała z uśmiechem na twarzy.
-          Tak, tak. Jest – odpowiedziała jej równie przyjaźnie kobieta. – Milton! – zawołała syna.
Chłopak szybko zbiegł na dół po schodach. Ubrany był jak zawsze w koszulę, szorty oraz podkolanówki.
-          Kim? – zdziwił się. – Co się stało?
-          Miłe powitanie – podsumował zwięźle.
-          Chodź na górę – zaproponował.
-          Przyszłam, bo chciałam się dowiedzieć, co się z tobą dzieje – oznajmiła, gdy znalazła się już w pokoju rudowłosego. – Od nikogo nie mogę nic wyciągnąć, a ty nie odbierasz moich telefonów. Dlaczego nie przychodzisz do szkoły? Widziałam cię tylko raz w tym roku szkolnym. Na rozpoczęciu. A potem jakby zapadłeś się pod ziemię.
Krupnick ciężko westchnął i spuścił wzrok. Po chwili usiadł na kanapie, a następnie poklepał obszar obok siebie, dając do zrozumienia Kim, aby zajęła miejsce.
Po jego zachowaniu było widać, że to co ma zamiar powiedzieć, nie będzie czymś zwyczajnym lub łatwym do pojęcia.
-          Tylko obiecaj, że ja ci powiem, nie będziesz się śmiać – zaczął ostrożnie rudowłosy.
-          Obiecuję – odparła dziewczyna tonem godnym zaufania.
Milton znów westchnął.
-          Po prostu czasami... Nieraz bywa tak, że w miejscach, gdzie przebywa dużo ludzi, nie mogę normalnie funkcjonować. To znaczy... Duszę się. Najzwyczajniej w świecie nie mogę złapać powietrza. Wiem, że może ci się to wydawać nieprawdopodobne, ale...
-          Masz nerwicę, tak?
Krupnick natychmiast uniósł głowę i spojrzał zaskoczony na Crawford.
-          Skąd o tym wiesz?
-          Moja ciocia przechodziła dokładnie to samo. Masz jeszcze jakiś objaw?
-          Żeby to jeden – jęknął zrozpaczony chłopak. – Boję się wyjść sam na dwór, bo ten koszmar znów się zaczyna. O przebywaniu w sklepie czy w szkole już nawet nie wspomnę. Na dodatek czasem stresuję się w najzwyklejszych, codziennych sytuacjach. To jest taka udręka, Kim.
Wszystkie emocje puściły w Miltonie. Krupnick był bliski płaczu. Wreszcie mógł z kimś szczerze porozmawiać o swoim niemałym problemie. Wreszcie nie musiał udawać przed rodziną, że w jego chorobie następują pozytywne zmiany i lada chwila będzie mógł wrócić do Seaford High.
-          Nie mogę normalnie funkcjonować. Leki antydepresyjne nie są tak skuteczne, jak się większości wydaje.
-          Wiem, Milton – przemówiła współczującym głosem; można było w nim również dostrzec pewnego rodzaju czułość i delikatność. – Musisz być teraz bardzo, bardzo silny. Dobrze wiesz, że to wszystko kiedyś ustąpi. Potrzeba odrobiny czasu, bo uda ci się to pokonać. Jeszcze półtora roku temu moja ciocia też przez to cierpiała, ale teraz jest już w porządku. Wiadomo, ma nieraz nawroty. Ale zawsze szybko ustępują.
Blondynka uśmiechnęła się pocieszycielsko do rudowłosego. Krupnick był jej bardzo wdzięczny za taką wrażliwość i zrozumienie.
-          Wiesz co? Pomogę ci z tego wyjść. Razem damy radę. Tym bardziej, że jestem w temacie i naprawdę mogę się na coś przydać – uśmiechnęła się ciepło, cały czas mówiąc spokojnym i łagodnym głosem.
Pierwszy miesiąc nauki był owocnym okresem dla uczniów a szczególnie dla maturzystów. W ciągu tego czasu wiele się zmieniło. Związki licealistów rozpadały się, by odbudować je na nowo. Dzięki częstszym zajęciom uczniowie najstarszych klas mieli okazję zdobyć nowe, cenne informacje. Odnajdywali drogi, którymi chcieliby się kierować w życiu. Mieli również możliwość uczęszczania do różnorodnych klubów  pozalekcyjnych jak na przykład kółko teatralne, drużyna futbolowa lub zespół cheerleaderek.
-          Weź. Cie. Mnie. Stąd – wycedziła przez zęby groźna Grace, gdy w piątkowe popołudnie przekroczyła próg sali gimnastycznej.
-          Nie zwracajmy na niego uwagi  - wypaliła obojętnie Kim, rzucając obojętne spojrzenie na Brewera, Martineza oraz ich kolegów.
Dziewczyny rozpoczęły swoją standardową rozgrzewkę przed treningiem. Oczywiście nie obyło się bez gwizdów ze strony Jacka i załogi. Hunter aż zaciskała pięści ze złości. Crawford chciała zwrócić uwagę szatynowi, ale wiedziała, że niczym to nie poskutkuje.
-          Ej! Chodźcie do nas! Razem się wygimnastykujmy! – zaśmiał się Jerry. 

Blondynka wywróciła jedynie oczami. Miała już po dziurki w nosie idiotycznego zachowania prawie że dorosłych chłopaków.
-          No nie dajcie się prosić! – dogryzał im Jack.
-          Wychodzę, Kim! Kuźwa, wychodzę! – ryknęła Hunter i było potem tylko słychać trzask drzwi.
Grupka chłopców charakterystycznie zawyła.
Kimberly również udała się to wyjścia z sali, tyle że w nieco spokojniejszy sposób, choć była wściekła równie mocno jak jej przyjaciółka.
-          Hej, gdzie wychodzicie?! – zawołała za dziewczyną trenerka.
-          Najpierw niech się pani ich pozbędzie – Kim wskazała gestem dłoni na chłopaków. – Potem porozmawiamy.
-          Nienawidzę ich! – zdenerwowała się Gracie, kiedy razem z Crawford zmierzały do szatni cheerleaderek.
-          Robią to tylko po to, aby popisać się przed sobą nawzajem – mruknęła blondynka.
-          I co z tego?! To jest nienormalne!
-          Wiem to, Grace! A na dodatek Brewer zawsze wyglądał na tak dojrzałego! Od pewnego czasu wydaje mi się, że on kogoś naśladuje – oznajmiła z przekonaniem blondynka.
-          To chyba nie jest aż tak dojrzały, na jakiego wygląda, skoro ma takie wzorce – prychnęła Hunter.
Miała rację.
W tym samym czasie, gdy dziewczyny dawały upust swoim emocjom, pewien zagubiony chłopak wolno człapał w stronę pomieszczenia będącego gabinetem szkolnego psychologa. Nieśmiało zapukał do drzwi, a następnie je otworzył.
-          Dzień dobry, chciał mnie pan widzieć?
-          Tak, tak. Dobrze cię znów wiedzieć, Eddie. Proszę, usiądź – zaproponował przyjaznym tonem Rudy Gillespie.
Nowym szkolnym psychologiem był trzydziestoletni mężczyzna. Tego dnia ubrany był w pomarańczową koszulę w kratę i brązowe spodnie.
-          Chciałbym z tobą porozmawiać o twoim omdleniu.
-          Och...
-          Właśnie, och... – westchnął psycholog. – Słyszałem, że zasłabłeś, bo przedawkowałeś leki antydepresyjne. Czy to prawda? – zapytał łagodnie, wpatrując się w czarnoskórego.
-          Tak.
-          Eddie, porozmawiał ze mną – Rudy zwrócił uwagę chłopakowi, widząc jego brak zainteresowania. – Jestem tu, aby ci pomóc, a nie oceniać. Przy mnie nie musisz się niczego wstydzić.
Spokojna jak do tej pory twarz Jonesa przybrała nagle ostry wyraz.
-          Niczego się nie wstydzę – oznajmił hardo.
-          Owszem, wstydzisz się, Eddie. Przestań zaprzeczać.
-          Dobrze. W takim razie czego pan ode mnie chce?
I chłopak, i mężczyzna byli wzajemnie podirytowani zachowaniem rozmówcy.  Gillespie chciał pomóc Jonesowi, jednak ten odrzucał tę pomoc. Eddie natomiast odbierał cała sytuację jako chęć psychologa do skarcenia go za niewłaściwe dawkowanie leków.
-          Czego chcę? Chcę się wszystkiego dowiedzieć. Może zacznijmy od momentu, w którym zacząłeś zażywać leki.
Ed westchnął ciężko. Ta rozmowa nie przychodziła mu z łatwością. Potrzebował przełamać w sobie wszelkie bariery.
-          To był sam początek liceum. Całe wakacje chodziłem zestresowany, bo bałem się, jak rówieśnicy zareagują na mój wygląd.
-          Co z nim nie tak?
-          Nie oszukujmy się. Widać, że mam lekką nadwagę. A w poprzednich latach cierpiałem z tego powodu. Dzieciaki zawsze mi dokuczały.
-          Wszystkie?
-          Nie, oczywiście, że nie. Ale znalazło się parę takich osób.
Rudy skinął lekko głową.
-          A robiłeś coś w kierunku, by poprawić swój wygląd, a tym samym poprawić swój komfort psychiczny?
-          Nie – odparł zawstydzony Jones.
-          Dlaczego?
-          Miałem za mało silnej woli.
Gillespie nieznacznie zmarszczył brwi.
-          Eddie, leki antydepresyjne nie są rozwiązaniem w takiej sprawie – powiedział, z całej siły próbując zachować spokojny ton.
-          Wiem, ale... Jeśli nie możesz znieść gorąca, zawsze jest zimny prysznic.
-          W twoim przypadku zimnym prysznicem były leki – podsumował Rudy.
-          Tak.
-          Eddie, mam dla ciebie radę. Odstaw te leki jak najszybciej.
Jones oburzony podniósł się ze swojego fotela.
-          Nie mogę! Już próbowałem tyle razy! Za bardzo się bez nich stresuję!
-          Eddie, daj mi dokończyć. Odstaw te leki od momentu, w którym osiągniesz zadowalającą cię figurę. A nad nią musisz natychmiast zacząć pracować. Wydaje mi się, że powinieneś skontaktować się z dietetykiem, który ci pomoże i w osiągnięciu odpowiedniej wagi, i w odnalezieniu niezbędnej motywacji. Nie możesz już żyć tak, jak żyłeś do tej pory. Leki to nie są cukierki, które można jeść bez końca.
-          Dziękuję, panu – powiedział z wyraźną ulgą w głosie Eddie. – Wizyta była całkiem miła, chociaż na początku się tak nie zapowiadała. Do widzenia.
-          Do widzenia. I pamiętaj, Eddie! – krzyknął Rudy, gdy ciemnoskóry kierował się już do wyjścia ze szkoły. – Będziesz silny!

8 komentarzy:

  1. O matko. Gif z Brody'm, a ja dostaję palpitacji serca.
    Choć sam Brody mnie denerwuje. Kurczę, a jestem zła tym bardziej, że jestem świadkiem podobnego zachowania znajomego względem mojej przyjaciółki. Gościu zarywa do niej na wszelkie sposoby już dobre trzy lata, ale ona nic do niego nie czuje, czego on nie raczy przyjąć do zrozumienia. Takie sytuacje są męczące i stresujące.
    Zachowanie Jerry'ego i Jack'a nadaje się do przedszkola, a nie do liceum. Tyle w tym temacie.
    Milton! Mam ochotę go przytulić i z chęcią bym mu pomogła :)
    Eddie i Rudy - rozmowa potoczyła się w dobrym kierunku, mam nadzieję, że naprawdę pomogła :)
    Bardzo dobry rozdział :) Zdarzają się literówki, ale nie są one jakoś bardzo rażące.

    Czekam na nn ^^

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kurde, Cleo! Chyba jesteś moją przyjaciółką, bo akurat tę scenę z Brody'm i Kim wzorowałam na tym, co mnie spotkało ;) Też ciągnie się to od trzech lat ;/
      Zachowania Jerry'ego i Jacka to nawet nie będę komentować, bo mnie osłabiają..

      Usuń
  2. Zachowanie Jacka pozostawię bez komentarza, bo po prostu szkoda gadać. Mam tylko nadzieję, że kiedyś mu przejdzie.
    Co do Miltona i Eddiego, to strasznie mi ich szkoda. Szczególnie Eddiego, bo w naszej szkole było kilka takich osób, jak on i wcale nie było im łatwo.
    Cały rozdział jest po prostu cudny. :) Gratuluje pomysłów i czekam na ciąg dalszy.

    OdpowiedzUsuń
  3. Ugh...Jack i Jerry no dwaj idioci! Jak można być tak zapatrzonym w siebie egoistą? How? Może się nawrócą na dobrą stronę światła! ;)
    Milton - o matko jak mi ciebie szkoda, ale życzę ci szczęścia!
    Eddie - nie wiem czy cie obrażać czy ci współczuć... Jak można być tak głupim? Kiedy ma się problem idzie się do przyjaciół, a nie po leki!
    Wspaniały rozdział :) Życzę weny i czekam na ciąg dalszy! ;) Dziękuję za nominację :)
    - Al

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. MOŻE buahahahaha ;)
      Też nie popieram zachowania Eddie'ego ;/
      Dziękuję i nie ma za co :*

      Usuń
  4. Gis z Brody'm... uwielbiam go <3
    Ty chyba czytasz mi w myślach, bo od zawsze chciałam, żeby ktoś dodał go do rozdziału.
    Jack i Jerry = dwaj najwięksi idioci świata. Nic więcej nie napiszę jeśli chodzi o nich. Jak można być takimi egoistami?
    O, a rozdział oczywiście genialny ;**

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Haha, a powiem Ci, że nie byłam co do tego gifu przekonana, ale jakoś się tu w końcu znalazł ;)
      Ale przynajmniej są w tym g*wnie razem ;)

      Usuń