Kim
usiadła wygodnie na jednej z kanap w lokalu Phila Falafela. W oczekiwaniu na
Mikę, która za moment miała skończyć swoją zmianę, wzięła do ręki małą,
plastikową planszę znajdującą się na stole. Zawierała ona menu restauracji.
Blondynka
cicho westchnęła. Czekanie wcale by jej nie przeszkadzało, gdyby powodem jej
spotkania nie był Brewer. W tym przypadku chciała porozmawiać z Evans jak
najszybciej.
Crawford
usłyszała głośne sapnięcie i rzuciła przerażone spojrzenie na dziewczynę, która
właśnie usiadła naprzeciw niej.
-
Prawie dostałam zawału – zaśmiała się Kimberly.
Siostrzenica Falafela jedynie
posłała blondwłosej przepraszający uśmiech.
-
To co się stało? – zapytała zaciekawiona Mika. – Przez
telefon miałaś taki głos, jakbyś co najmniej wpadła na pomysł jak zawładnąć
światem.
Kim
wybuchła gromkim śmiechem.
-
Plan zawładnięcia świata może to nie jest, ale chciałabym
cię o coś poprosić. Znasz Jerry’ego Martineza, prawda? – spytała z nadzieją
Crawford.
-
O jakimś głębszym uczuciu tu nie można mówić, ale
faktycznie trochę go znam.
Świetnie, przemknęło przez myśl Kimberly. W końcu
postanowiła wykorzystać tę szkolną sławę koleżanki. Może czuła się nieco winna,
ale chyba nie wymagała od długoletniej przyjaciółki tak dużo?
-
Mam do ciebie prośbę. Mogłabyś trochę podpytać tego całego
Martineza o Jacka?
-
O tego samego, co urządził ci piekło na treningu
cheerleaderek?
-
Grace? – jęknęła.
-
A kto inny? – posłała dziewczynie kpiący uśmieszek.
W jednej chwili blondynkę ogarnęła złość. Jakim
prawem Hunter rozpowiadała wszystkim znajomym o tym, co miało miejsce podczas
treningu? Nikt ją o to nie prosił. Czy za wszelką cenę próbowała upokorzyć
Crawford w oczach przyjaciółek? W końcu każda z ich pięcioosobowej paczki
wiedziała o zauroczeniu Kimberly Brewerem.
-
Po prostu chciałabym usłyszeć prawdę od Jerry’ego i
wtedy oceniać Jacka, a nie nadawać na niego po kilku wyskokach. Wydaje mi się,
że ten chłopak może być naprawdę zupełnie inny.
-
W porządku, ale nie wydaje mi się, aby pan Brewer był
inny i w towarzystwie kolegów zachowywał się inaczej. Ale zrobię to.
-
Dziękuję. Bardzo ci dziękuję – uśmiechnęła się.
W głębi serca była szczerze wdzięczna Mice, za to,
że pomimo wszystko, postanowiła jej pomóc.
-
Tak przy okazji, Kim, to cię podziwiam – oznajmiła
Evans, wstając od stołu.
Zaraz musiała wracać do pracy. Wujek dał jej tylko
dosłownie dziesięciominutową przerwę.
-
Dlaczego? – zdziwiła się.
-
Pomimo tego, że widzisz, jak Jack się zachowuje nie
poddajesz się i dalej dążysz do tego, żeby go poznać. I teraz naprawdę nie
wiem, czy to jest warte gloryfikacji, czy może wręcz odwrotnie, ale osobiście
jestem pod wrażeniem. Szukasz w nim jakiegoś drugiego, lepszego dna i cały czas
wierzysz, że je znajdziesz.
-
Po prostu trzyma mnie przy tym wszystkim ogromna wiara
i nadzieja.
-
Nadzieja matką głupich, Kim.
Ale Evans mogła sobie mówić, co tylko chciała.
Crawford dalej uparcie trzymała się swoich racji i wymyślonych przez nią
teorii. Miała przeczucie, że Brewer jest zupełnie inny. Wierzyła w to, że
chłopak wcale nie jest taki zły, na jakiego się kreuje w oczach wielu ludzi.
Kim sięgnęła po swój telefon. Wciąż czuła niedosyt
i potrzebowała jeszcze komuś pożalić się na szatyna. Położyła palec na nazwisku
Julie.
-
Hej, Julie. Miałabyś może czas się spotkać? (...) O,
uczysz się? (...) Julie, daj spokój. Jest sobota. Poza tym mamy jakiś test w
poniedziałek? (...) No więc, widzisz – uśmiechnęła się sama do siebie, wciąż
przykładając telefon do ucha. – Możemy się spokojnie spotkać u Phila. (...)
Okej, w porządku. Rozumiem. (...) Nie ma sprawy. Papa.
Blondynka wywróciła
oczami. Nie rozumiała, dlaczego Miller weekend w weekend siedziała przy
książkach. Prawdą było, że należało się jej trochę odpoczynku. Jednak czy
dostałaby go przy w kółko mówiącej o Brewerze Kim?
Telefon blondynki któryś
raz z kolei tego dnia zapiszczał. Dziewczyna spojrzała zmęczona na ekran.
Trzecia wiadomość od Brody’ego, który od rana usiłował spotkać się z Crawford.
Ta natomiast nie podzielała jego zapału i najzwyczajniej w świecie postanowiła
ignorować kolegę. Nie miała dziś ochoty kontaktować się z płcią przeciwną.
Wstała od stołu i wyszła
naburmuszona z lokalu.
*
-
Hej, w kogo ona się tak wgapia? – zastanawiała się na
głos Mika.
-
W nikogo. Dobrze wiesz, że prawie cały czas ma zawias i
potrafi się ciągle wpatrywać w jeden punkt.
-
Grace, jesteś okropna! Ona może to usłyszeć – dodała
szeptem Julie.
-
Nie usłyszy. Przecież żyje w swoim świecie.
Hunter z uśmiechem na ustach przybiła Crawford
piątkę, w ten sam sposób gratulując przyjaciółce trafnego stwierdzenia.
-
Czy to nie Carson jest jej obiektem zainteresowania? –
drążyła temat Evans.
-
Chyba raczej Carlson – zaśmiała się.
-
A weź mi z nim wyjeżdżaj, Grace – Kim spiorunowała
brunetkę spojrzeniem.
Przyjaciółki siedziały obok siebie na ławce pod
jedną z sal lekcyjnych. Z oddali uważnie obserwowały Lorie, która tę przerwę
zdecydowała się spędzić sama. W jej naturze było niespodziewane odejście od
znajomych i samotne spędzanie określonego czasu. Ona to ma odbicia- Crawford
najczęściej w ten sposób komentowała zachowanie Ramirez.
-
Ona faktycznie się na kogoś patrzy – zdziwiła się
blondynka.
-
Nie opowiadaj – odparła sarkastycznie Hunter. – Ale
lepiej uważaj. Może próbuje ci odbić Jackiego – zaśmiała się.
-
Bingo! To jest Carson na sto procent! – klasnęła w
dłonie Mika.
Evans wreszcie rozwiązała zagadkę nad którą
przyjaciółki głowiły się od początku przerwy.
-
Wiecie co? Teraz to my wyglądamy jak Lorie, bo też się
patrzymy w jeden punkt od jakichś piętnastu minut – stwierdziła Julie.
-
Nieważne! Wreszcie mamy rozwiązanie! – zaśmiała się
Crawford.
-
To chyba rzeczywiście jest Carson.
-
Wiedziałam, że Lorie zawsze coś do mnie ciągnęło –
Grace poruszyła sugestywnie brwiami.
-
Niby czemu do ciebie? – zdziwiła się Miller.
-
Niby temu, że noszę to samo nazwisko co jej ukochany
Carsonek. A skoro Lorie już wie, że nie ma u mnie szans, to postanowiła zabrać
się za kogoś u kogo ma je większe aczkolwiek stale znikome.
Wszystkie dziewczyny wybuchły donośnym śmiechem.
Uwielbiały w ten sposób spędzać przerwy. Gdy mogły się śmiać bez opamiętania z
błahych i niedorzecznych dowcipów. Nie wyobrażały sobie wyjechać do college’ów
i tak nagle przerwać stały kontakt.
*
-
Chyba wprowadzę obowiązkowe szczepionki! Jakim cudem
wszyscy nagle zaczynają chorować?! - usłyszeli uczniowie, kiedy dyrektor
Thunderburg przemierzał korytarze, by dostać się do szkolnej pracowni
chemicznej.
Niespełna
czterdziestoletni mężczyzna jak burza wparował do pomieszczenia. Z przerażeniem
popatrzył na pewną szatynkę siedzącą na krześle i czworo jej przyjaciółek
wyczekujących pomocy.
-
Co się dzieje, panno Miller? – zapytał pedagog.
-
Źle się czuję – sapnęła cicho Julie.
Dziewczyna
cały czas była podtrzymywana przez koleżanki i nauczycielkę chemii.
-
Julie mówiła, że strasznie jej słabo i zimno –
oznajmiła Kim.
-
I narzekała na mrowienie dłoni – dodała Grace.
-
Na lekcji zaczęły się jej mieszać liczby, litery,
wyrazy i nie potrafiła w ogóle się skupić – chemiczka zobrazowała sytuację,
która miała miejsce podczas zajęć.
Dyrektor położył ręce na biodrach i spojrzał
zdziwiony na Miller, po czym nieznacznie westchnął.
-
Wydaje mi się, że trzeba wezwać pogotowie – stwierdziła
Mika.
-
Już to zrobiłem. Zaraz powinien zjawić się jakiś
lekarz, który weźmie pannę Miller na badania.
-
Nie chcę jechać do szpitala – jęknęła Julie.
-
Julie, musisz. Być może masz niedobór jakiejś witaminy
– wytłumaczyła nastolatce nauczycielka.
Za piętnaście minut w Seaford High zjawiło się
kilku ratowników medycznych. Wykonali oni na miejscu serię niezbędnych badań,
by za moment przenieść osiemnastolatkę do ambulansu.
Przyjaciółki do końca zostały z Miller. Kiedy
pogotowie odpowiednio zaopiekowało się szatynką, dziewczyny opuściły salę
chemiczną.
Na szkolnych korytarzach wciąż trwała przerwa.
Zmęczone taką dawką wrażeń koleżanki opadły na najbliższą ławkę.
Kim kątem oka dostrzegła Jacka stojącego na końcu
korytarza. Mimowolnie skierowała na niego swój wzrok. Musiała kilkakrotnie
zamrugać oczami, by upewnić się, że wcale nie ma halucynacji i to co widzi,
dzieje się naprawdę.
Zastygła w bezruchu, kiedy zauważyła spojrzenie
Brewera błądzące po jej twarzy.
Blondynka postanowiła zachować spokój i odwróciła
głowę w przeciwnym kierunku. Po chwili znów popatrzyła na szatyna, który pomimo
żywo konwersujących wokół niego kolegów, zwracał uwagę jedynie na Kimberly.
Chłopak nawet posłał jej nieśmiały uśmiech.
-
Grace, Brewer się na mnie patrzy – oznajmiła Kim, wciąż
będąc w głębokim szoku.
Była
pewna, że nie wymyśliła sobie spojrzeń Jacka.
-
A weźże przestań – mruknęła wykończona Hunter. – Chyba
bardziej ci odbija niż Julie na chemii, kiedy nie potrafiła sklecić sensownego
zdania.
Crawford
uśmiechnęła się do siebie. Wszystko zaczęło się powoli układać.
*
-
Dzień dobry. Przyszłam do pana z pewnym problemem.
Rudy nieco wystraszył się postaci, która
niespodziewanie zjawiła się w gabinecie, nawet wcześniej nie pukając.
Mężczyzna odszedł od komputera, do którego wpisywał
pewne dane uczniów. Usiadł na fotelu przy małym stoliku i gestem ręki wskazał
na drugi fotel znajdujący się naprzeciw pierwszego.
-
Zapraszam, siadaj. W takim razie co się dzieje?
Gillespie znał tę szatynkę, która do niego przyszła.
Była to Julie Miller.
-
W zeszłym tygodniu przyjechało po mnie pogotowie, bo...
– zaśmiała się nerwowo. – Bo przedawkowałam z nauką. Zaczęły mi się mieszać
liczby, słowa. Doszłam do momentu, w którym nie wiedziałam, jak się nazywam.
-
I teraz chcesz się poradzić, co zrobić, by ograniczyć
ilość materiału do nauki, tak? – przerwał jej szkolny psycholog.
-
Nie. Chcę się dowiedzieć, co zrobić, by powiedzieć
rodzicom, że nie chcę już być piątkową i szóstkową uczennicą.
Rudy nie za bardzo rozumiał problem nastolatki. Nie
potrafił wydusić z siebie słowa. Stał się zmieszany.
-
Słucham?
-
Chodzi o to, że rodzice są powodem, dla którego zawsze
jestem tak dobrze przygotowana ze wszystkich przedmiotów.
-
To chyba dobrze, że cię motywują, prawda?
Miller coraz bardziej się niecierpliwiła. Irytowało
ją to, że psycholog nie mógł jej zrozumieć.
-
Nie, proszę pana. Pan nic nie rozumie! Chodzi mi o to,
że rodzice wprost zmuszają mnie do tego, abym zawsze była najlepsza. Co prawda,
nie mówią mi tego wprost, ale wiem, czego ode mnie oczekują. Już nawet wybrali
dla mnie studia medyczne. To jest chore! Ja już tak dłużej nie chcę i nie mogę.
Ale nie wiem, jak im o tym powiedzieć. Nie chcę jedynie spełniać ich
zachcianek. Chcę zacząć żyć swoim życiem.
Julie wreszcie dała upust swoim długo przytłaczającym
ją emocjom. Była wściekła, roztrzęsiona i szczęśliwa jednocześnie. Nareszcie
nadszedł moment, gdy mogła się do wszystkiego przyznać przez ludźmi i przed
sobą.
-
Julie – zaczął spokojnie Rudy. – Przypomnij sobie kim
jesteś i gdzie chcesz być.
-
Ale ja już to zrobiłam, proszę pana. Problem w tym, że
moi rodzice niekoniecznie.
-
Szczerość to podstawa. Powiedz im, co o tym wszystkim
myślisz. Nie obawiaj się ich reakcji, bo jeszcze nie wiesz, jak to odbiorą. To
wszystko, co ci mogę poradzić.
-
Dziękuję, panu.
- Będziesz silna.
* * *
Średnio jestem zadowolona z tego rozdziału :/
Na pewno nie podoba mi się rozmowa Julie i Rudy'ego. Chyba wszystko się dzieje za szybko :/
Ale za to podoba mi się scena, w której dziewczyny obserwują Lorie patrzącą na Carsona :D Co o niej myślicie?
Ostatnia część - jest dobrze ;) Rudy stara się pomóc, a Julie wreszcie wytłumaczyła, w czym tkwi problem.
OdpowiedzUsuńScena, gdy dziewczyny obserwują Lorie - mistrzostwo! Po prostu najlepsza scena... A nie. Najlepsza scena to Jack patrzący na Kim. Ale dziewczyny siedzące obok siebie i rozmawiające o obserwowanej koleżance są świetne. A obok tego Lucy Hale i koleżanki, świetnie to obrazują :d
Rozdział jest dobry :) Przyjemnie się czyta.
Ale mam mały problem z ogarnięciem akapitów. Na początku są i przy opisach, i przy dialogach, a później już tylko przy dialogach, o co chodzi?
I Brody ze swoimi esemesami robi za debila.
Czekam na nn ^^
No właśnie nie wiem, co z tymi akapitami :/ Kiedy piszę w Wordzie są normalne, a kiedy publikuję, dzieje się z nimi coś takiego :/ Echh.. Trudno mi je ogarnąć :/
UsuńRozdział bardzo dobry :)
OdpowiedzUsuńZastanawiam się tylko, czy Jack nie patrzy się na Kim umyślnie. Tylko po to żeby narobić jej nadzieji, a później rzucić. Naprawdę jego zachowanie w poprzednich rozdziałach było okropne. Kim straciła dla niego rozum. To głupie.
Żal mi Julie. Moja koleżanka na ten sam problem, ale zamiast wyznać to rodzicom, powiedziała to mnie. Niestety, oni już wybrali wszystko za nią i aktualnie ona uczy się w innym mieście.
Co do tej sceny z Lorie i dziewczynami - w porządku napisane, ale z racji tego, że sama nie lubię tłumu dziewczyn (no dobra, w ogóle nie lubię towarzystwa dziewczyn w moim wieku), nie podobały mi się i ich "śmiechy i hichy".
Czekam na kolejny rozdział :)
Trzymaj się ciepło!
Dziękuje za opinię :*
Usuńsuper,super,super!! bardzo podobają mi eis twoje rozdziały i chciałabym umieć tak świetnie pisać jak ty!
OdpowiedzUsuńzapraszam Cię serdecznie na rozdział 27 na moim blogu :)
czekam na next :*
Rozdział jak zwykle świetny. Gratuluje.
OdpowiedzUsuńJack patrzy na Kim? Czyżby on również się zakochał? Myślę, że jego zachowanie podczas treningów było próbą zwrócenia na siebie uwagi dziewczyny.
Biedna Julie. Mam nadzieję, że wyjaśni wszystko rodzicom, a oni to zrozumieją i dadzą jej więcej swobody.
Pozdrawiam i czekam na nn. ;)
Nowy rozdział ukaże się już dzisiaj ;)
UsuńRównież pozdrawiam :*
Cały rozdział to mistrzowskie wykonanie!
OdpowiedzUsuńNie mogłam oderwać od niego wzroku chociażby na chwilę. Zazdroszczę Ci talentu! Kocham <3